Wojna zawsze zbiera straszliwe żniwo... Czy to słuszna, czy nie, nie ma znaczenia... Kruki zawsze ucztują na ciałach poległych...
Całe Zjednoczone Marchie, od przyczółków na zachodzie, zwanych przez złośliwych "Murem Kruków", do końca lasów Bermita na wschodzie, gdzie zaczynały się ziemie elfickie... Cała ta ziemia usłana była trupami różnych ras: orkowie, krasnoludy, ludzie, elfy rodu Nal'er oraz rodu Nere'gag, kości po nieumarłych... I cielska demonów...
Po dawnych obozowiskach sił Paktu nic nie pozostało... Tylko rozdarte namioty i jeszcze tlące się ogniska... Można było bez trudu zobaczyć, co było w każdym z namiotów... Tawerna, lazaret, zamtuz, namioty żołnierzy, mości panów, czy też skład broni lub żywności... Jedyny namiot narad bitewnych się ostał... Wyszedł z niego człowiek z bliznami, jedną idącą od czoła do prawego kącika ust, drugą idącą poziomo przez nos w jego połowie, a trzecią idącą z lewej strony dolnej wargi. Jego pancerz wskazywał na kogoś wysokiego rangą, ale na pewno nikogo, kto byłby godny obradować z królami i generałami. Na jego ramieniu był herb: złoty orzeł, wzbijajacy się do lotu, na polu koloru krwi. Był to symbol Wielkiej Marchi, rodu Asyrianów.
Sam mężczyzna był dość szpetny. Był łysy, nosił krótki zarost na twarzy, miał wielki nos, a jego oczy były martwo brązowe.
Postąpił trzy kroki naprzód wychodząc z namiotu, a następnie padł na kolana. Za każdym ruchem, jego zbroja wydawała metaliczne dźwięki. Wsparł sie na mieczu i otworzył usta w przerażeniu.
Jego broń była naprawdę kawałkiem wspaniałej pracy kowalskiej i złotniczej: brzeszczot lśnił czystym srebrem, ilekroć promień słońca padł na jego koniec, a rękojeść mieniła się niczym zawartość Wielkiego Skarbca Marchii. Sam uchwyt był wykonany na tyle precyzyjnie, że oręż nie miał prawa wypaść szermierzowi z ręki. To wszystko jednak było tylko preludium do najbardziej kunsztownej części miecza: gardy. Była ona bowiem w kształcie wzbijające się do lotu orła. Fragment ten był tak misternie wykonany, ze można było policzyć pióra na skrzydłach owego ptaka.
Jego właściciel zacisnął dłonie na rękojeści i z łzami w oczach zaczął mówić:
-Tyle istnień... Tyle żyć poświęconych dla bitwy, która nie rozstrzygnęła wojny... Na Czterech Twórców! Co jeszcze musi się stać, zanim poskromicie swego niesfornego syna!? - wołał ku niebiosom. Nie uzyskał jednak odpowiedzi.
Wstał powoli, wspierając się lewą ręką. Prawą bowiem trzymał swój oręż. Szedł powoli, patrząc na twarze poległych. Znał ich. Jeszcze wczoraj z nimi pił, ucztował, śpiewał i bawił się. Dzisiaj, byli tylko wrakami ludzi, byli wrakami jakiegokolwiek życia. Wybrakowane kończyny, rany otwarte, wychodzące wnętrzności były tylko niektórymi widokami wśród zabitych.
Po prawej, pod trupami dwóch ludzi leżał Elsir, elf, który w opowiadaniu sprośnych żartów był niemal tak biegły jak w strzelaniu z łuku. Który elf nie był?
Nie zrobił kroku, a po lewej, przebitego włócznią razem z koniem zauważył Selhira, dziesietnika Drugiej Pancernej, który jeszcze wczoraj opowiadał o tym, ile łupów zaniesie do domu, aby wyprawić wesele. Dużo opowiadał o swojej pięknej żonie. Ktoś niedługo zniszczy jej wszystkie sny.
Lecz dopiero przed sobą zobaczył to, czego się obawiał. Wypuścił miecz z dłoni, i podbiegł prędko parę kroków do przodu. Padł na kolana, i znowu zanosząc się łzami, patrzył w górę. Był tam wbity gruby pal, jakieś pietnaście centymetrów średnicy, na który nabite były różne zwłoki, cieżkie do identyfikacji. Już gnijące, często nie posiadały większości kończyn, a muchy już zbierały się wokół nich. Jedyne co było widać, to mięsna masa śmierdzącego truchła. Na górze jednak rozpoznał tego, którego wolałby nie rozpoznać w takich okolicznościach. Na samym szczycie pala bowiem, był nabity młody człowiek, z odciętą całą częścią od pasa, któremu pal wychodził głową. Na pancerzu młodzika rozpoznał złotego orła, symbol rodowy. Prawe ramię miał przebite chorągwią z tym samym symbolem, która powiewała na wietrze.
Mężczyzna wstał powoli i łkając wybełkotał imię:
-Saron.... Bracie...
Wojownik zaczął wspinać się po trupach. Czuł, jak stopa grzęźnie mu w rozpadających się zwłokach. W czasie całej wspinaczki dwa razy powstrzymywał odruch wymiotny. W szoku jakiego doznał próbował zdjąć brata z pala, mając nadzieję na jego ratunek. Kiedy go wyciągnął i położył na trawie, jelita zaczęły wypływać dołem, a muchy zaczęły się zlatywać wokół denata. Mężczyzna przykucnął przy bracie, ze łzami w oczach mówiąc:
-Saron, proszę, wstań! Saron! Miałeś być wielkim wojownikiem... Miałeś zdobywać szczyty, niszczyć fortece, pokonywać wrogów. Miałeś przed sobą całą przyszłość!
Brat nie reagował. Było za późno. Nie było już w nim życia, uszło wraz z ciosami zadanymi przez demony.
Przed wyjazdem, Wilk złożył obietnicę ojcu, iż sprowadzi on młodszego brata z poworotem, czyniąc z niego prawdziwego mężczyznę, zaprawionego w boju i powracającego w chwale zwycięstwa. Teraz musiał się pogodzić z zerwaniem wcześniejszej przysiegi.
Członek rodu Asyrianów wstał, spojrzał na wcześniej wyrzucony miecz. Podszedł powoli, podniósł go, przyklęknął i po położeniu ostrza na ciele brata, zaczął mówić:
-Ja, Ludoryk zwany Wilkiem, najstarszy syn Esegara, władcy Wielkiej Marchii, potomka Asyriana, uroczyście ślubuję, na przelaną krew mojego brata, iż więcej nie pozwolę zginąć żądnemu prawemu człowiekowi w tej okrutnej wojnie... Klnę się na moc Czterech...
-Twoje słowo nic nie znaczy, Ludoryku rodu Asyriana...
Wojownik wstał z przerażeniem, podnosząc miecz i prostując go przed sobą. Przed nim stała tajemnicza postać w długim, czarnym płaszczu z kapturem, zakrywającym całą twarz, poza ustami. Były one tak paskudne i obleśne, iż Wilkowi z trudem przyszło patrzenie na nie, kiedy nieznajomy mówił. Owa istota wyciągnęła rękę, pokazując na ciało chłopaka:
-Nie płacz nad bratem... Jego dusza jest teraz w lepszym miejscu, gdzie nie spotka go miecz wroga, a każdy kto nie uląkł się demonów jest przyjęty w glorii zwycięstwa
Potomek Asyrianów popatrzył na ciało brata, po czym przesunął się o krok w lewo, zasłaniając truchło młodzika. Dalej stał z wyciagniętym mieczem. W milczeniu.
Nieznajomy uśmiechnął się, pokazując jeszcze bardziej obleśne, żółte zęby. Włożył rękaw w rękaw, po czym znowu mówił:
-Nastały ciężkie czasy, Ludoryku, synu Esegara. Skończyły się czasy, kiedy każdy z Was, ludzkich paniczów mógł cieszyć się ziemią i związanymi z nią zaszczytami - nieznajomy zaczął się poruszać w prawo na planie koła. Wilk poszedł za przykładem, biorąc szybko ciało brata i przerzucając je przez lewe ramię. Brak nóg u truchła utrudniał utrzymanie go w dogodnej pozycji, więc musiał sobie pomóc lewą ręką. W razie ataku ze strony nieznajomego, był bezsilny...
-Teraz - kontynuowała tajemnicza postać - Teraz nastąpi dla Was prawdziwy test krwi. Przekonamy się, czy jako potomkowie pierwszych ludzi jesteście tak waleczni jak oni, czy tylko szczycicie się bogactwami, nie pamiętając, jak trzyma się miecz... Widzę, że Ty wiesz... - przerwał nieznajomy
Ludoryk był przerażony. Nie bał się o swoje życie, bardziej przerażała go perspektywa tego, iż ktoś zbeszcześci jeszcze bardziej ciało jego brata. Ręka trzęsła mu się na tyle, że ostrze miecz poruszało się co chwilę w inną stronę. Postanowił zaryzykować pytaniem:
-Kim jesteście, Panie?
-Ja? Moje imię i tak Ci nic nie powie, a wolę je podawać tylko ludziom, którym ufam. Jak już mówiłem, czasy są ciężkie, a Twój sojusznik jutro może wbić Ci sztylet między łopatki... Ważne, ze ja wiem kim Ty jesteś, i że się spotkaliśmy...- znów zrobił parę kroków w prawo, ciągle na planie koła. Ludoryk powtórzył po nim. Zaryzykował kolejne pytanie:
-Czego ode mnie chcesz? Ja tylko przyszedłem zabrać brata...
-...którego zawiodłeś. Obiecałeś wszak ojcu, że zrobisz z niego mężczyznę, iż powróci on w glorii i chwale, a tymczasem, został nabity przez demony na pal. Zaprawdę, smutny to koniec...
-Czy przyszedłeś tu tylko po to, by przypomnieć mi moją klęskę?
Nastała chwila ciszy, podczas której ręka Wilka znowu zaczęła drgać. Co odpowie nieznajomy? A może po prostu zabije mnie na miejscu, a ja nie zdąże nawet ciąć ostrzem? W ciagu tych kilku chwil narodziło się w głowie Ludoryka tyle pytań, na które odpowiedź poznał niedługo:
-Nie. Przyszedłem tu, by ci uświadomić, abyś nie składał obietnic bez pokrycia...
-Tym razem będzie inaczej! Klnę się na bogów!
Nieznajomy zaczął się śmiać. Jego śmiech był jeszcze bardziej ochydny, niż jego wargi i zęby. Był przeszywający niczym igła, i nieprzyjemny jak rechot ropuchy. Po tym, tajemnicza istota mówiła:
-Klniesz się na bogów? Ile razy bogowie muszą napluć Ci w twarz, abyś zrozumiał, że Twoje obietnice sprowadzają samą Śmierć? Królowa patrzy na Ciebie nieprzychylnym okiem i chce Twojej duszy jak najszybciej...
-Skoro chce jej tak bardzo, czemu po prostu jej nie weźmie?
Zakapturzony znów postąpił parę kroków na planie koła. Ludoryk za jego przykładem. Teraz, stali na odwrotnych miejscach, niż te, kiedy zaczęła się ich rozmowa. Wilk znów poczuł swąd rozkładających się ciał z pala za nim
-Pani woli, aby to inni odebrali Ci życie w jej imieniu. Ale Ty wydajesz się być niewzruszony. Zarazy, głód, wojny, zbóje, lochy... Nic nie może Cię złamać. Wiedz jedno: bogini i tak Cię dorwie, odciągasz tylko to, co nieuniknione...
Znów nastąpiła chwila milczenia. Dziedzic Asyrianów uspokoił się, choć nie miał ku temu powodów. Stał, spuścił na chwilę głowę, kontemplując to, co przed chwilą usłyszał. Czarna Królowa chce jego głowy, lecz on nie zamierzał jej łatwo oddać. W jego herbie był złoty orzeł, wzbijający się do lotu. Nie mógł tak po prostu upaść.
Kiedy podniósł głowę z zadumy, by odpowiedzieć nieznajomemu, jego nie było. Oglądał teren wokół, obracał się, szukał, cały czas z ostrzem przed sobą. Na próżno. Tej dziwnej osoby już nie było. Zrobił w niebie znak, oznaczający skupienie na sobie błogosławieństwo Czterech, po czym z ciałem brata odszedł w stronę, z której przyszedł.
Kiedy próbował postąpić parę kroków w przód, usłyszał zza siebie szepty. Kto to mógł być? Stał tam tylko pal. Kiedy już spojrzał, zamarł z przerażenia.
Na miejscu, gdzie powinien wystawać pal, na mrocznym, bijącym lodem i dymem koniu siedziała postać. Postać ubrana w długie, powłóczyste szaty w kolorze nocy. Na głowie miała kaptur. Co straszniejsze, materiał był na tyle prześwitujący, iż Wilk zauważył brak głowy pod nim
Postać wyciągnęła ku niemu swoją opancerzoną w stalową rękawicę dłoń. Na knykciach były kolce o długości dwóch centymetrów.
Zjawa wskazała dziedzica palcem. Kiedy ten próbował sie wycofać, spostrzegł, iż nie może się ruszać. Zerknął w dół. Jego nogi zapadały się pod ziemię. Co więcej, pod grunt wciągały go dłonie zabitych podczas bitwy wojowników. Elfów, ludzi, krasnoludów, orków... nawet demonów.
Postać zaczęła mówić wysokim, okropnym dla uszu głosem. Jakby tysiące ludzi naraz wyło z bólu:
-Ten człowiek będzie kierowany Naszą wolą! Ten, będzie końcem jednej ery i początkiem drugiej! Ten, zada naszym wrogom ostateczny cios, i zdetronizuje uzurpujących sobie prawo do władzy!
Ludoryk był już po pas pod ziemią. Trupie ręce nie przestawały go wciągać niżej. Zamachnął się, by ciąć, jak mu się zdawało, wrogów, lecz miecz nagle poparzył go w dłoń. Wilk upuścił go, a broń w ciągu kilku sekund zniknęła pod ziemią.
Dłonie zabrały mu brata z ramienia. Dziwna postać pojawiła się nagle przed Ludorykiem, zabierając ciało młodszego do siebie. Gładziła go swoją zimną, stalową rękawicą po martwej głowie. Dziedzicowi nie pozostało nic prócz krzyku. Kiedy już tylko głowa wystawała ponad dłońmi, zakapturzona zjawa rzekła:
-Nie płacz po bracie... Teraz, będzie należał do Nas... Teraz, będzie w dobrych rękach!
Wilk krzyknął z bezsilności
-Ludoryku! Ludoryku!
Otworzył oczy. Szybko podparł się rękoma o blat, na którym spał. Obok niego stał młody, krótko ostrzyżony brunet o brązowych oczach.
-Bracie... Wyglądasz jakbyś się czymś martwił. Wszystko w porządku?
Przed chwilą obudzony oglądał wszystko wokół. Nie był już na polu bitwy, nie było już trupów, ani dziwnej postaci. Siedzial u siebie w gabinecie, w pomieszczeniu z kamienia z mnóstwem regałów z książkami. Po prawej od biurka, na którym usnął, były otwarte, drewniane drzwi. Po obu ich stronach, były dwie, wielkie, rozwieszone na ścianie chorągwie z herbem rodowym. On sam nie był ubrany w pancerz, tylko w czerwony kaftan ze złotymi obrzyciami. Kiedy zdał sobie sprawę, iż wszystko co widział było snem, spojrzał na brata z uśmiechem, wstał i uściskał z całej siły:
-Saronie! Jaki jestem rad mogąc Cię zobaczyć!
-Ja również bracie! Ojciec się niepokoił i posłał mnie, bym sprawdził co u ciebie. Czy jesteś już gotowy? Rada zaczęła posiedzenie
-Prawie. Tymczasem, powiedz mi bracie, co na tej radzie zostało powiedziane...- podszedł do wieszaka ze zbroją, stojącego po lewej od biurka. Zaczął od napierśnika. W tym czasie, Saron mówił:
-Na razie niewiele. Władcy i dowódcy przywitali sie zgodnie z etykietą, służący podali wino i zakąski, aby umilić czas, a generał Radgor odczytał raport z ostatniej potyczki...
-Pola Ewilgena. Właśnie. Wyłapałeś może jakieś szczegóły? - Wilk zakładał już nogawice
-Niewiele, oprócz tego, że orkowie zaskoczyli go przy przełęczy, przedzierając się nieaktywną kopalnią. Wszyscy myśleli, że ją zasypało...
-Myśleli by inaczej, gdyby słuchali, co mówię... Coś jeszcze?
-Nic wartego uwagi. Widzę, iż już się ubrałeś. Spieszmy zatem, władcy nie lubią czekać
-Oczywiście bracie. Prowadź
Szli korytarzem. Długim i wąskim, ozdobionym obrazami od strony prawej i oknami z witrażami od lewej. Saron szedł obojętnie, ot kolejne spotkanie Wielkiej Rady. Wilk jednak ciągle rozmyślał nad swoim snem. Demony zostały pokonane jakieś pięćset lat temu i nie zanosiło się na ich powrót. Ciągle pamiętał dziwnego nieznajomego, który z nim rozmawiał... I ciało brata, które niósł...
****
-Szaleństwo! To co mówicie to istne szaleństwo!-krzyczał mężczyzna w fioletowej szacie obszytej nicią w kolorze srebra. Wyglądał niezwykle dostojnie. Krótki zarost, ścięte brązowe włosy i zielone oczy okraszone arystokratycznym spojrzeniem nadawały mu chwały. Teraz jednak, mężczyzna wyglądał bardziej strasznie, niż chwalebnie. Krzyczał na całą salę:
-Puszczenie ofensywy pod Przyczółkami może nas kosztować zbyt wiele strat! Nie pozwolę na to, ja...
-Proszę sobie darować, Lordzie Vansor. Jeśli Rada postanowi inaczej, słowo jednej Marchii nie będzie znaczyć wiele... - odezwał się elf ubrany w zielono brązowe szaty. W ręku trzymał coś przypominającego kij. Na jego końcu jakby gałęzie splatały się w kulę
Sam elf wyglądał przystojnie, nawet jak na elfa. Szlachetne rysy twarzy, lekko bladawa cera, żółte oczy i delikatnie różowe usta były u niego mocno widocznymi cechami. Oprócz tego, zgodnie z elfickim zwyczajem, długie do pasa włosy. Dwa pasy mlecznych kaskad spływały mu po bokach głowy, reszta spadała z tyłu. Na głowie była najbardziej dostojna rzecz: korona, wyglądająca jak gałęzie wychodzące z obręczy, wszystko w kolorze złota
Kiedy król uspokoił Lorda, ten usiadł niezadowolony. Podparł się łokciami o stół, a dłonie złożył w piramidkę
Pomieszczenie, w którym siedzieli było kunsztem architektury. Białe ściany wspierane gdzieniegdzie złotymi półkolumnami nadawały pomieszczeniu wymaru boskiego, a witraże w oknach to doświadczenie podnosiły. Pokój był na planie koła, na jego środku, na posadzce znajdował się herb rodziny, u której odbywała się rada, w tym wypadku był to złoty orzeł wzbijający się do lotu na krwawym polu. Stół, stojący naprzeciw wejścia był na planie półokrągłym, a za każdym siedzącym był witraż, który przedstawiał w chwalebny sposób ich rasę lub ród.
Wtedy, do sali wszedł Ludoryk. Dumnie, w swoim pancerzu w kolorze rdzawoczerwonym ze złotymi wykończeniami. Zrobił parę kroków, stając na środku herbu rodowego na posadzce. Uklęknął na jedno kolano, trzymając w dłoniach miecz końcem oparty o podłogę, po czym wstał i czekał na pytania. Przyszły szybko:
-Sir Ludoryk, zwany Wilkiem. Zaszczytem jest gościć tu Ciebie, Panie - odezwał się król elf
-Zaszczytem jest móc stanąć przed obliczem tylu znamienitości, królu Elwanie - ukłonił się lekko, trzymając prawą dłoń na piersi. Elf odpowiedział zaraz:
-Skoro mamy ceremoniał za sobą, powiedz nam, Ludoryku, czego się dowiedziałeś
Rycerz postąpił parę kroków w stronę stołu, po czym wyjął zza pasa kawałek pergaminu i zaczął z niego czytać:
-Jak wiadomo, szlachetnej Radzie, dwa dni temu dowodziłem obroną fortecy Redevar na granicy orkijskiej. Wystąpiło na nas pięć tysiecy orkijskiej piechoty na naszych trzech tysiecy kuszników i tysiąc ciężkiej piechoty. Orkowie zostali szybko rozgromienii, nie będąc przygotowanymi na tak zmasowany ostrzał z naszej strony - zwinął pergamin i schował go za pas
-Czy to wszystko, co chciałeś nam powiedzieć? - zapytała kobieta siedząca obok. Kiedy Ludoryk na nią spojrzał, poznał legendarną królową Ylarę. Jej legenda wywodziła się z jej niebywałej mądrości, dobroci, ale przede wszystkim, piękna. Była to zgrabna, kształtna kobieta o pięknych niebieskich oczach niczym dwa klejnoty, o włosach lśniących złotem i twarzy tak pięknej, jakby sami Czterej pochylili się nad nią i wykonali tą pracę. Z niezwykłym zaangażowaniem. Spod włosów z lekka wystawały spiczaste uszy. Sama królowa była ubrana w piękną, majestatyczną białą suknię, z lekka prześwitującą, przez co Ludoryk krępował się na nią patrzeć, by nie zobaczyć za dużo
-W zasadzie, to nie, Pani. Słyszałem o raporcie Generała Radgora z walki przy kopalniach... Prawdopodobnie nie był to przypadek, orkowie byli nieźle poinformowani o terenie walki i siłach przeciwnika... Pomyślałem, że...
-To nieistotne, Ludoryku - przerwał mu Elwan -Zadecydowaliśmy. Poczekamy aż wedrą się do Zachodniej Marchii, tam mieszkają dzikusy, a potem uderzymy z trzech stron: z północy krasnoludami, ze wschodu elfami, a z południa uderzycie Wy
Ludoryk podszedł do stołu i patrzył na mapę taktyczną z lekkim niedowierzaniem. Król zauważył to w jego oczach i zapytał:
-Czy coś jest nie tak?
-Z całym szacunkiem, Panie, ale ten plan nie wydaje mi sie być najlepszym...
-Tak? Przecież to idealna okazja, aby zmiażdzyć orkijską hordę. Ataku z trzech stron nie przetrzymają...
-O ile do niego dojdzie- przerwał niegrzecznie królowi elfów. Wiedział, ze nie przystoi to szlachetnie urodzonemu, ale zły plan mógł zadecydować o losie ras Paktu
-Banda zielonych paskud z kijami i skórami na sobie miałaby nas powstrzymać? - zapytał lekceważąco Elwan
-Widać, Panie, iż niewiele wiesz o tym, co działo się przez ostatnie dwa tysiące lat.... Orkowie to nie jest już zgraja dzikusów z kijami i skórami na sobie... Teraz, to regularna, dobrze dozbrojona armia w pancerzach stalowych i toporami tak ostrymi, że jednym cięciem potrafi pozbawić głowy...
-Lecz w dalszym stopniu, nie uważam, aby przetrzymali atak z trzech stron! - tym razem to elficki władca przerwał. Ludoryk nie miał mu tego za złe. Nie mógł mieć. Elwan był królem. Kto wchodził w konflikt z królami, za chwilę nie musiał się już martwić ziemskimi troskami...
-Gdyby nie dwa istotne fakty: pierwszy, to ta linia-przejechał palce po całej granicy Marchii z orkijskimi ziemiami. Władcy i zwierzchnicy rodów spojrzeli.
-Przyczółki? A co u licha z nimi nie tak? -odezwał sie niski mężczyzna, z długą brązową brodą, na której były dwa warkocze. Istota ta była ubrana w stalowy pancerz, pod którym miała strój barwy niebieskiej. Na głowie dziwny hełm z dwoma, pnącymi się i zakręconymi rogami. W ręku ciężki młot z czerwonym klejnotem w środku. Był to Harnuf, Władca Barralar i zarazem Najwyższy Kapłan Świątynii Trzydziestu Run. Z twarzy wyglądał jak typowy krasnolud: wielki nos, poczciwe oczy, i usta w wiecznym uśmiechu
-Zgadza się, Panie. Przyczółki zostały zbudowane tysiąc lat temu, przez Sariana Wielkiego, założyciela Zakonu Obrońców...
-Znamy jego historię. Do rzeczy!- krzyknął zniecierpliwiony Elwan. Ylara, siedząca do tej pory cicho, złapała męża za rękę, po czym spojrzała na niego jakby z wyrzutem. Ludoryk zaczął znów mówić:
-Przyczółki są stare, a od czasu króla Zeliha nie był odnawiane. To dużo czasu, więc nie mają już takich możliwości obronnych jak dawniej.
-Rozumiemy. Jaki jest drugi z powodów? - zapytał lekko zamyślony Harnuf
-Inżynieria wojskowa orków
Elwan buchnął gromkim śmiechem. Harnuf zaraz uciszył go jednym spojrzeniem. Podziałało na elfa. Wtedy, władca krasnoludów zapytał:
-Inżynieria wojskowa? U orków? Mówimy cały czas o tych samych istotach?
-Nie inaczej, Wielki Kapłanie. Od wielu lat orkowie konstruują katapulty, balisty i trebusze. I to na masową skalę. Rozkruszą Przyczółki nim my zdążymy cokolwiek powiedzieć.
-Ale dalej nie rozumiem, czemu mieliby powstrzymać naszą ofensywę? - dopytywał krasnolud
-Chodzi o szybki transport. Ich wilki leśne, jeden z najszybszych zwierząt Oriadoru, zaprzężone do maszyn mogą je transportować na naprawdę odległe dystanse w bardzo krótkim czasie... Na pole bitwy dotarły by zapewne na czas szarży naszych wojsk... Dlatego uważam plan Rady za nieodpowiedni na te okoliczności - Ludoryk zrobił trzy kroki w tył, aby znów znaleźć się na środku okręgu na posadzce. Przedstawiciele rady wstali i zaczęli szeptać do siebie. Jeden z nich, starszy mężczyzna w pancerzu i czerwonych szatach podszedł do Ludoryka i stanął po jego lewej:
-Mam nadzieję, że wiesz co robisz, synu
-Nie lękaj się ojcze. Jeśli Rada chce wygrać tą wojnę, odrzucą ten idiotyczny plan...
-Przyznaj sie, że chcesz go zmienić tylko ze względu na to, że opracował go generał Radgor
Ludoryk obrócił głowę w stronę ojca, dalej stojąc na baczność. Powiedział:
-Do tej pory, nawet o tym nie wiedziałem. Jedyne na czym mi zależy, to na wygraniu tej wojny
Ojciec patrzył na niego spod swoich siwych brwi. Za chwilę, dodał:
-Liczysz, ze Rada wysłucha Twojego planu, i będziesz dowodził, prawda?
-Jeśli ja przedstawię plan, ja najlepiej będę wiedział, jak go wykonać...
-Nie. Nigdy nic nie wiesz najlepiej... Nigdy nie byłeś tak zdolny, jak Twój młodszy brat... To on dostanie wtedy dowództwo...
Ludoryk odwrócił się cały. Zaczął mówić głośniej:
-Nie wyślesz Sarona! Jest młody, niedoświadczony, a ja biłem sie w wielu wojnach...
-...Jako zwykły piechur! Nie pozwolę komuś takiemu jak ty dowodzić atakiem, który zdecydować ma o losach wojny!
-Kiedy w końcu mi zaufasz, ojcze? Staram się jak mogę, aby Ci pokazać, że jestem godny Twego zaufania, ale ty ciągle nie dajesz mi sie wykazać!
-Zacznij się zachowywać poważnie, to pomyślę o docenieniu Ciebie, pijaku!
W tej chwili, Rada przestała szeptać. Starszy Asyrianów wrócił na miejsce, po czym Elwan powiedział z lekkim rozdrażnieniem:
-Większość Rady zdecydowała, iż odrzucamy plan wcześniejszy, na rzecz planu, który przedstawisz nam ty, Ludoryku Asyrianie - wszyscy usiedli. Ludoryk ukłonił się przed Radą, po czym zaczął przedstawiać taktykę...
****
Kiedy wszyscy z Rady wyszli z pomieszczenia, Ludoryk jeszcze tam został. Przyglądał sie witrażom, przed którymi siedziała Rada. Były piękne i przedstawiały każdy ród ludzki i każdą rasę z jej najlepszą i najsłynniejszą cechą.
Pierwszy witraż przedstawiał ród Masleyów, w herbie srebrna sowa na czarnym polu. Na witrażu był szarawy puszczyk, który siedział na martwym wilku. Symbol mądrości
Następny byli Asyrianowie. Czerwone tło w witrażu i złoty, lecący do góry orzeł, który wznosił się nad martwymi wrogami. Symbol walki
Trzeci witraż był o rodzie Helgejów. Czarny wilk na żółtym polu był ich herbem. W stalowej ramie przedstawiona była scena, w której wilk, przebity wieloma włóczniami, ciągle atakuje wojowników z mieczami. Symbol walki do końca... Z tego rodu jest Lord Vansor
Czwarty z kolei witraż był o rasie krasnoludów. Na błękitnym tle stał złoty krasnolud z młotem uniesionym do góry, którym miał roztrzaskać głowę leżącego wroga. Siła i nieugiętość
Ostatnie były elfy szlachetne lub wysokie. Witraż w kolorach bieli i złota przedstawiał elfa grające na harfie, siedzącego nad stawem, pod rozłożystym drzewem. Symbol piękna i delikatności
Przez wszystkie wpadało teraz światło, tworząc wielokolorową plamę, padającą akurat na herb Asyrianów na środku sali
-Kontemplujesz?-usłyszał głos zza siebie Ludoryk. Odwrócił się i zobaczył Harnufa, uśmiechnietego i podpierającego się młotem. Uklęknął na jedno kolano, a zbliżający sie do niego Harnuf powiedział:
-Wstań, chłopcze, nie wygłupiaj się. I tak niższy ode mnie nie będzie...
Wilk wstał. Harnuf spojrzał na niego, po czym powiedział:
-Nie masz nic przeciwko przechadzce ze starym krasnoludem?
-To będzie dla mnie zaszczyt
-Zaszczyt, nie zaszczyt, po prostu chcę pogadać z kimś, kto nie będzie mi kadził prosto w oczy - zaczęli iść. Kiedy przeszli przez futrynę wrót prowadzących do sali obrad, krasnolud znowu mówił:
-Zauważyłem, chłopcze, że jesteś bardziej rozgarnięty niż połowa generałów armii Paktu, a może nawet niż trzy czwarte tych dowódców z mamuciej dupy. Powiedz mi, nie myślałeś o karierze wojskowej?
Znowu szli kamiennymi korytarzami, z witrażami po jednej stronie i obrazami po drugiej. Witraże zazwyczaj przedstawiały to samo: złotego orła w locie na czerwonym tle. Obrazy zaś był o wiele bardziej zróżnicowane. Od wielkich bitew lądowych i morskich, przez pojedynki cnych panów, aż po wiejskie sielanki i uczty. W niektórych miejscach malarz nie bał sie odkryć u postaci ciała, przez co Esegar zdobył sobie sławę jako "kolekcjoner młodych wdzięków". Ludoryk, myśląc co odpowiedzieć, wpatrzył sie w biust jednej z wieśniaczek na obrazie, która z wielką radością zażywała kąpieli w stawie, podczas gdy młodzi chłopcy wykonywali ku niej dwuznaczne gesty. Wpatrzony w wdzięki panny, w końcu zaczął mówić:
-Myślałem, Panie, aczkolwiek wydaje mi się, że nie jestem kompetentny...
-Do cholery, chłopcze, przestaniesz z tym oficjalnym tonem!? Rozmawiamy prywatnie, ja jestem Harnuf, ty jesteś Ludoryk, więc mów do mnie po krasnoludzku, a nie tymi całymi słodkimi pierdami.
Ludoryk speszył się. Słyszał o wielkiej towarzyskości krasnoludów, ale rozmawianie na "ty" z ich władcą napawało go lekką niepewnością. W czasach wielkiej polityki, takie coś mogło zostać użyte przeciwko niemu. Nie minęło by pięć minut, a Gwardia Królewska zabrałaby go za nieokazanie szacunku władcy. Jego ojciec z pewnością wykorzystałby tą informację, tylko po to, by zamknąć swojego znienawidzonego syna.
-Coś się tak zamyślił, chłopcze?
-O niczym, Pan....Harnufie
Z jednej strony, Harnuf go przerażał. Każdego by przeraził, gdyby usłyszał historie o nim. Ponoć podczas obrony Barralar przed demonami, jakieś dwieście lat temu, sam, tylko ze swoim młotem, wymordował ich ponad dwie setki. Dlatego przylgnął do niego jego nieśmiertelny przydomek: Harnuf Lekki Młot
-Więc... Nie myślałeś, Ludoryku o karierze wojskowej? Sądzę, że sprawdziłbyś się znakomicie
Korytarz się skończył, prowadząc rozmawiających do ogrodów, otoczonych z każdej strony wysokimi budynkami z witrażami. Obrazy w szkle mieniły się tysiącem kolorów. Dominowała wśród nich jednak czerwień i żółć. Po środku ogrodu ustawiona była fontanna ze zdobieniami w kształcie wznoszących sie do lotu orłów. Widać było, iż nikt nie troszczył się o jej stan, w wielu miejscach rzeźby był wybrakowane. Wokół rozlewała sie woda małego jeziorka z krystalicznie czystą wodą. Wraz ze zniszczoną fontanną wyglądało to conajmniej groteskowo. Z każdej strony ogrodu piękne kwiaty w kolorze czerwieni, najczęściej róże, lecz zdarzały się także egzotyczne okazy, których krasnolud nie poznawał. Szli ścieżką, kiedy Ludoryk zaczął:
-Prawdę mówiąc, uważam, że nadawałbym się na dowódcę. Nawet na generała. Problem leży gdzie indziej...
-W twoim ojcu?
Ludoryk przystanął zamyślony. Harnuf patrzył na niego oczami pełnymi żalu, ale i wsparcia. Myślał, czy aby nie uraził chłopaka
Młody Asyrian jednak rozważał co innego. Czy ma powiedzieć prawdę o ojcu, czy może dalej brnąć w kłamstwach jakie senior rodu wymyślił. Postanowił.
-Tak. To mój ojciec zabrania mi tego
Stali dalej w milczeniu. Wilk patrzył na fontannę, zastanawiając się, co odpowie na to Harnuf. A jeśli ojciec nakłonił go do uzyskania tych informacji?
Krasnolud jednak, po chwili milczenia, kiwając powoli głową odpowiedział:
-Tak myślałem... Jedyne co mnie zastanawia, to dlaczego Twój ojciec tak bardzo nie chce, byś był dowódcą?
Znowu milczenie. Ludoryk miał dość milczenia. Powiedział wszystko:
- To były czasy mocno dla mnie mroczne... Znałem wspaniałą dziewczynę, Maryel... Była piękna, mądra i dobra. Kochałem ją. Ona kochała mnie. Kiedy dwanaście lat temu wybuchła epidemia Ognistej Zarazy, ona padła jej ofiarą... Umarła... Nie mogłem się z tym pogodzić. Zacząłem pić. Dużo pić. Chciałem utopić żal i smutek po jej stracie na dnie butelki, lecz kiedy rum się kończył, ból wracał... Tak było aż przez dwa lata... Do czasu incydentu... Miałem dwadzieścia lat, poszedłem z moim młodszym bratem Alversem, aby poćwiczył jazdę konną. Było ciepło, to było piękne lato. Wziąłem ze sobą trochę krasnoludzkiego rumu, kiedyś go uwielbiałem. Poczęstowałem młodszego, miał piętnaście lat, pomyślałem: co może mu się stać? Kiedy jechaliśmy, widziałem, ze wypił za dużo. Ale trzymał się. Nagle, na polanie pojawił się wąż, jego koń się spłoszył, ja swojego powstrzymałem. Spadł z niego i uderzył głową o ziemię. Zeskoczyłem, by zobaczyć, czy nic mu nie jest. Nie oddychał, tętno ustało. Szybko wsadziłem go na mojego konia, sam usiadłem i pojechaliśmy do zamku. Stamtąd wybiegł ojciec wraz z matką i zabrali go ode mnie. Nie żył. Godzinę później, kiedy zrobiono mu lustrację magiczną, wykryto u niego alkohol. Właśnie rum. Ojciec był wściekły, wziął miecz i o mało co mnie nie zabił. Od tamtej pory ciągle nazywa mnie "pijakiem" i nie ufa mi w żadnej sprawie. Przestałem pić, zmieniłem się, starałem zapomnieć o tym dniu. Na próżno, ojciec ciągle mi go przypominał... Nie dość, ze on mnie nienawidzi, to jeszcze ja ciągle o tym pamiętam, a minęło dziesięć lat! Ciągle widzę siebie, wbiegające do zamku z bratem na rękach. Ciągle widzę, jak dzisiaj razem jeździmy konno, jak pojedynkujemy się na miecze. Nigdy go już nie zobaczę... I to moja wina...
Ludoryk zapłakał. Harnuf stał, wpatrując się w chłopaka. Milczał, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Historia ta poruszyła władcę tak, jak jeszcze nigdy nic go nie poruszyło. Pierwszy raz od dawna, znany z ciętej riposty Harnuf Lekki Młot, syn Harifa Młota Burzy nie mógł nic powiedzieć. Po pewnym czasie Asyrian uspokoił łzy. Wtedy, krasnolud rzekł:
-Idźmy dalej. Chciałbym powiedzieć, że rozumiem twój ból, ale to nie prawda. Nigdy nie straciłem nikogo mi bliskiego. Nie możesz jednak całe życie rozpamiętywać dawnych grzechów. Twój ojciec powinien zrozumieć, że jesteś wspaniałym dowódcą i wojownikiem, a twoje dawne winy nie rzutują na twoich umiejętnościach.
Ludoryk szedł, przysłuchując się słowom Harnufa. To nie było łatwe. Przez dziesięć lat, regularnie co noc miał koszmary związane ze swoim zmarłym bratem. A teraz jeszcze ten sen o Saronie.
Weszli z powrotem do budynków. Kierowali się w stronę wielkiej sali zamkowej, gdzie miała odbyć się uczta. Stoły były już zestawione ze sobą w jeden wielki, a na ścianach wisiały chorągwie każdego rodu i każdej rasy przybyłej na obrady. Goście siedzieli już przy stole, co zmusiło Ludoryka i Harnufa do zmiany tonu ich rozmowy. Stanęli w wejściu do sali. Krasnolud powiedział:
-Jeśli tylko zechcesz, Ludoryku, mogę przekonać Radę, że twoje dowódctwo będzie najlepszym wyjściem dla nas wszystkich
-Dziękuję za ofertę, Panie
-Nie masz za co. Wszystko, co dzisiaj Ci powiedziałem to czysta prawda. Teraz chyba, oczekują nas na uczcie. Zatem, niech błogosławii cię Czterech, Ludoryku Asyrianie zwany Wilkiem
Chłopak ukłonił się, a władca odszedł. Kierując się ku uczcie dalej myślał o słowach runicznego władcy. Czy naprawdę jego pomoc będzie bezinteresowna, czy może jak zwykle później się okaże, że ma u niego jakiś dług? Teraz to nieistotne. Teraz, musiał wystrzymać całą ucztę w towarzystwie swojego ojca. Na szczęście po drugiej stronie obok siebie miał Sarona.
Sama sala była wysokim pomieszczeniem z kamienia, bardzo wysokim. Na suficie widać było sklepienia krzyżowe, wdziecznie umalowane złotem. Same freski nad jedzącymi przedstawiały, podobnie jak obrazy w korytarzu, różne sceny. Od walk, po sceny łóżkowe. Kiedy jego dziadek to zlecał, mówił: "Niech każdy ma poczucie, ze to prawdziwe życie, a nie bajka". Dziadek był mądrym człowiekiem. Sala udekorowana była chorągwiami wszystkich obecnych tu rodów i ras. W oknach o dziwo nie było witraży, były proste, lecz bardzo wysokie. Nie było tu wielu dekoracji. Za każdym razem, kiedy jego dziadek bywał w komnacie swojego syna, a ojca Ludoryka, zwykł mawiać: "Jeszcze brakuje, zeby się tu zesrać". Ojciec od dawna gustował w ozdobach i przepychu
Podszedł do swojego miejsca, ukłonił się obecnym przy stole, po czym usiadł na miejsce. Ojciec od razu zaczął:
-Jak zwykle spóźniony! Słynny krasnoludzki rum w którym gustujesz zatarł twoje poczucie czasu?
-Także cieszę się, że cię widzę, ojcze
-Masz się zachowywać, rozumiesz?- szepnął do syna
-Czy kiedyś na jakiejkolwiek uczcie przyniosłem ci wstyd? - zapytał podając jednemu z lordów tacę z mięsem
-Jeszcze nie, ale to kwestia czasu zanim alkohol uderzy Ci do głowy.
Ludoryk spojrzał w drugą stronę, na swojego brata, mówiąc:
-Saronie, czy możesz zacząć się dławić? Będę miał jakiś pretekst do wyjścia z tego piekielnego miejsca
Saron i Ludoryk zaczęli się śmiać. Młodszy brat ugryzł kawałek mięsa, zjadł je, po czym odpowiedział:
-Nie bój się, najgorsze i tak spadło na mnie. Żebyś słyszał, jak ojciec krzyczał, kiedy już wyszliśmy z sali...
-Bardzo był zdenerwowany?
-Nie wiem, czy są ludzkie słowa opisujące ten stan
Znowu zaczęli się śmiać. Ludoryk popatrzył po wszystkich reprezentantach.
Najpierw w oczy rzucił mu się Król Elwan, który jak zwykle chwalił się wszystkim czym tylko mógł przed swoją żoną, Ylarą. Następnie Lord Heyrish Masley, który był dostojny człowiekiem z bujnym czarnym zarostem i lekko kręconymi włosami. Po jego prawej siedziała jego żona, a po lewej jego piękna córka. Dalej, Lord Vansor, który był dość zadowolony faktem obalenia starego planu na rzecz nowego, bardziej defensywnego. Kolejni, po drugiej stronie stołu, zaraz obok ojca byli przedstawiciele krasnoludów. Harnuf z jego piękną jak na krasnoludzkie standardy żoną siedzieli zadowoleni popijając wino z pucharów.
Niektórych mógł dziwić fakt, iż gospodarz nie siedzi na końcu stołu, tylko jak inni po jego bokach. Lord Esegyr Asyrian chciał uchodzić za człowieka niezwykle skromnego i szanującego słowo innych, aczkolwiek i tak wszyscy wiedzieli, ze ma zapędy mocno despotyczne. Mimo wszystko, dalej odgrywał swoją rolę wielkiego przyjaciela wszystkich rodów i ras.
Wcześniej wspomniany wstał, z pucharem w ręku i uniósł go wysoko:
-Chciałbym wznieść toast!
Ludoryk był mocno zaskoczony. Wszyscy wstali w pucharami w rękach. Najstarszy Asyrian wstał jako ostatni i bardzo powoli. Wtedy, Esegar spojrzał na niego:
-Chciałbym wznieść toast za swojego syna, Ludoryka Asyriana
Wilk dalej patrzył z niedowierzaniem. Czy to możliwe, ze jego ojciec zmienił się w ciągu paru minut?
Ojciec położył mu dłoń na ramieniu, po czym zaczął mówić:
-Synu, właśnie kończysz jedną erę, i zaczynasz drugą. Kończysz erę chwały sił Paktu, na rzecz ery, w której każdy pijak może dowodzić ludźmi. Zdrowie! Póki jeszcze mamy za co pić!
Ludoryk nie mógł uwierzyć. Nawet jak na jego ojca było to nieobliczalne. Król Elwan śmiał się pijąc wino z toastu Esegara. Asyrian nie zamierzał pić za ten toast. Rzucił pucharem z całej siły o podłogę. Bardzo mocno sie wgniótł. Wszyscy patrzyli na Ludoryka jak na szaleńca. Tylko Harnuf miał wzrok pełen podziwu i szacunku.
Kiedy szał Asyriana opadł. Stanął na baczność i kłaniając się, powiedział:
-Bardzo przepraszam, chyba jestem zmęczony... Szlachetni Panowie, piękne Panie- i odszedł szybko w stronę wyjścia.
Saron popatrzył na ojca strasznym wzrokiem, wstał, ukłonił się, po czym wyszedł za bratem. Esegar patrzył w stronę wyjścia z triumfem w oczach. Po chwili wszyscy wrócili do dawnych zajęć. Jedyną osobą która tego nie zrobiła był Harnuf. Ciągle patrzył z podziwem na wyjście, gratulując w myślach Ludorykowi za ten odważny czyn
****
W okolicy unosił się swąd palonych ciał, dekoktów alchemicznych i czegoś, czego strażnicy nie potrafili rozpoznac. Było ciemno, jedynie księżyc z zewnątrz dawał jakiekolwiek światło. Dziś świecił nadwyraz jasno. Ziemia była szara i wypalona, traw w zasadzie nie było. Jedyną rośliną wśród nagrobków była stara, uschnięta wierzba. Nie dało się odnaleźc w niej większych pokładów życia, niż były jej potrzebne. Znajdowało się parę metrów przed najbardziej charakterystycznym z nagrobków.
Rzeźba wyglądała jak anioł w długiej szacie z kapturem. Jedną nogą stał na obelisku wbitym w ziemię, drugą miała uniesioną. Ręce trzymała w górze, jakby w błagalnym geście. Skrzydła były rozportarte na pare metrów w bok.
Uwagę straży zwrócił symbol przed nagrobkiem: dziewięcioramienna gwiazda namalowaną krwią. Na jej rogach stały świecie wtopione w czaszki. Widok był straszny. Zapach gorszy. Cała figura była wpisana w perfekcyjnie wyrysowany okrąg na którym wypisane były symbole. Przypominały runy, ale były one nieznane strażnikom. Nie wyglądały bowiem na krasnoludzkie.
-Na ośmiu - Przywódca straży zdjął hełm. W ślad za nim poszła jego kompania. Jeden z nich, najmłodszy, długowłosy blondyn powstrzymywał odruch wymiotny.
Strażnicy, teraz z bronią w ręku, przyglądali się uważnie całemu ołtarzowi. Wiedzieli z czym wiążą sie takie obrazy. Intensywnie było tu czuc nekromancją
Kapitan Nersil Vanreen, doświadczony dowódca gwardii elitarnej Asyrianów, wielokrotnie odznaczony za męstwo w boju. Człowiek, który w mrocznych czasach zabijał wszystkich, niezależnie od rasy, na samą myśl o nekromancji tracił panowanie. Elfa czy człowieka dało się zabic stalą, z wytworami magii sprawa nie była tak oczywista. Jak mawiał jego szwagier: "Gdy trupów zmora, spierdalaj przez pola"
Kapitan Vanreen oglądał głowy na których były świece. Na wszystkich ciągle rysował się krzyk przerażenia. Wiele było poobijanych, w wielu miejscach nie posiadały już skóry przez gorący wosk. Praktycznie nie miały już zębów.
-Czemu Bogowie pozwalają na takie okrucieństwo? - zadał pytanie jakby sam sobie. Z resztą, mówił tak cicho, że nie liczył na odpowiedź
-To co się dzieje tutaj jest ponad wami i waszymi Bogami. Pani we własnej osobie pragnie tego dzieła! - odezwał się głos zza pleców straży
Kapitan odwrócił się z mieczem w gotowości. Zobaczył przed sobą postac w długiej, podartej czarnej szacie z kapturem. Był mężczyzną, z siwym zarostem i dostojnym nosem. Resztę skrywał kaptur.
-Ty jesteś odpowiedzialny za tę rzeź?
-Za cud! Cud obudzenia Pani!
-W takim razie, ty też dostąpisz cudu: cudu egzekucji. W imieniu rodu Asyrianów, protektorów i seniorów tej ziemii, zostajesz pojmany za bestialskie zamordowanie tych ludzi- Kapitan wskazał czaszki - Mistek! Gwizdacz!
Dwóch strażników podeszło z zamiarem spetania dziwnemu człowiekowi dłoni. Gdy znaleźli się przy nim, z rękawów zakapturzonego wysunęły się dwa ostrza, wprost do jego dłoni. Wymierzył celnie między oczy strażników. Trzej stojący dalej rzucili halabardy i wycięgnęli zza pasa miecze. Czwarty wymiotował pod drzewem. Dowódca został z tyłu, dwóch pozostałych ruszyło z krzykiem na zakapturzonego. Ten, opuścił ręce ze sztyletami, zrobił obrót i będąc tyłem do przeciwników, jednego ugodził sztyletem w gardło, drugiego ciął po nim poziomo. Obydwaj osunęli się bez życia. Dowódca stanął niepewnie. Zabójca ciągle stał tyłe. Z jego sztyletów ściekały krople krwi. W tle słychać było wymiotujące strażnika. Mężczyzna podniósł ręce z ostrzami, mówiąc spokojnym, cichym głosem:
-Pani Śmierci! Przyjmij tych sześciu niewiernych w swoje objęcia, aby mogli godnie stąpać po skończeniu ziemskiego żywota u Twoich stóp!
Dowódca postanowił wykorzystać okazję, kiedy zakapturzony osobnik wygłaszał swoje modły. Podbiegł szybko, próbując ciąć od dołu.
W mgnieniu oka, mężczyzna się odwrócił, zrobił dwa kroki do tyłu, zablokował jednym sztyletem od dołu, aby dowódca nie zaatakował mieczem, a drugim uderzył w gardło. Ciało osunęło się w milczeniu. Został jeszcze jeden...
Ostatni z Gwardzistów, gdy zobaczył, co się stało, upadł na ziemię, i przesuwając się w tył, bełkotał coś bez sensu w stronę zabójcy. Ten, podszedł powoli do młodego strażnika, i bez wahania wbił sztylet w prawe oko.
Kiedy to się skończyło, złożył ciała pod grobem, do którego sie modlił, zanim mu przerwano. Przykucnął przy nich, i zerwał z szyi dowódcy medalion z herbem rodowym. Był to herb Asyrianów, złoty orzeł wzbijający sie do lotu na krwistoczerwonym polu. Mężczyzna powstał, spojrzał na posąg anioła, po czym zadał pytanie, jakby skierowane do nagrobka:
-Co mam zrobić z tym faktem? Asyrianowie od dawna próbują przeszkodzić nam w naszych planach. Nasyłają na nas swoich parobków, licząc na to, że załatwią to, co sami powinni załatwić....
Patrzył chwilę na nagrobek, po czym parę razy pomasował sie po brodzie, zmieniając spojrzenie na medalion. Przyglądał mu się z wielką uwagą i skupieniem, jednocześnie kontemplując coś innego. Kiedy skończył, odpowiedział:
-Tak.... To świetny plan.... Ale wymaga czasu i odpowiedniego przygotowania.... Aczkolwiek wydaje mi się, że wiem jak dojść do pożądanego efektu...
Wziął pochodnię, która była przymocowana do jednego z okolicznych grobowców, po czym rzucił ją na stos ciał. Zapaliły się. Po chwili, do sterty dorzucił medalion. Patrzył w ogień z taką fascynacją i ekscytacją, z jaką nikt tego nie robił. Zaczął mówić:
-Widzę śmierć. Śmierć naszych nieprzyjaciół. Widzę bratobójczą walkę, brata walczącego z bratem. Widzę wojnę, wielką wojnę, która pochłonie wiele istnień... Wtedy, Pani zyska na sile, a nasza armia stanie się wielką i potężną.... Widzę krew, broczącą posadzkę panteonów.... Widzę, jak ludzie proszą o łaskę Pani, proszą, zeby ich wzięła do siebie....Widzę chaos i zło.... Widzę Pana Ognia, który wraz ze swym legionem wkracza do naszego świata.... I widzę wilka, któy powstrzyma legion, nas, ale nie będzie umiał powstrzymać siebie.... Widzę śmierć Asyrianów, i starego świata.... A na jego gruzach, zrodzi się nowy, gorszy od tego, gorszy od każdego nam znanego.... Widzę nową erę, która będzie początkiem końca.... Widzę mrok...
Człowiek padł na kolana, podnosząc ręce i trzymając je poziomo. Wypowiadał tajemną inkantację, której słowa były dziwne i nieznane nikomu. Po jego tonie było jednak słychać, ze inkantacja ta wkraczał w rejony magii, której żaden człowiek nie powinien znać...
****
Komnaty gościnne, chwilę po uroczystej uczcie. Pod kamienną ścianą, z kawałkami sypiącego się budulca, stoi wielkie drewniane łoże z wielkim, zielonym baldachimem ze złotymi obszyciami. Na łożu, wśród stosów poduszek, leży para elfów. Naga. Młoda elfka, z jasnymi, prawie białymi włosami, leżała na plecach. Na niej, leżał król Elwan. Łoże, od intymnych uciech kołysało się, to w przód, to w tył.
Dziewczyna była piękną elfką, której oczy w kolorze dwóch szafirów patrzyły z namietnością i rozkoszą na baldachim u góry. Wydawała z siebie ciche jęknięcia, mrużąc przy tym swe oczy. Po chwili, Elwan wyprostował się w erotycznych spazmach, krzycząc głośno i patrząc do góry. Elfka krzyknęła krótko, ale równie donośnie co król. Po paru sekundach, władca wstał z elfki, zrobił parę kroków do mebla, stojącego po przeciwległej stronie pomieszczenia. Na owym meblu stała misa pełna wody. Król włożył do naczynia dłoń, po czym przemył sobie twarz. Elfka usiadła w erotyczny sposób na łożu, jedną nogę trzymając zgiętą, a od tyłu podpierając się rękoma. Zapytała:
-Król nic nie powiedział o przebiegu obrad
-Bo nie ma o czym mówić - Elwan odwrócił się do elfki, ciągle będąc nago - Ot, kolejna dysputa o tym, co zrobić z problemem orkijskiej hordy. Przebiegłoby nadwyraz standardowo, gdyby nie niespodziewana wizyta Ludoryka Asyriana...
-Słynnego Wilka?
-Słynnego jedynie z picia podrzędnych win w tanich zajazdach - zaśmiał się król. Chwycił karafkę, stojącą obok misy, a także pobliski puchar. Nalał powoli, i z dużej wysokości trochę trunku. Był mocno czerwony.
-Co wniosła wizyta Asyriana? - dopytywała dalej ciekawska dziewczyna
-Wtargnął nagle, podczas mojej rozmowy z Lordem Vansorem, zmienił całkowicie plan udzerzenia naszych jednostek, po czym nagle wszyscy postanowili uczynić go głównym dowódcą wojsk Przymierza! Niedorzeczność... - król wypił z puchara powoli trunek, po czym szybkim ruchem odstawił naczynie na kredens. Zaczął powoli chodzić po pokoju, i mówić:
-Ludoryk Asyrian Nas zrujnuje! Ja i jego mądry ojciec byliśmy przeciwko, wszyscy pozostali chyba jednak zapomnieli o nałogu rycerza!
-Z tego co wiem, nie pije od tamtego dnia...
-Plotki! Król pozostaje królem, a pijak - pijakiem, są na niebie i ziemii pewne prawa, których nie pokona żaden człowiek, elf, czy nawet demon!
Władca stanął naprzeciwko wielkiego okna, będącego naprzeciw wejścia, a po prawej stronie łoża. Mówił cały czas:
-Spójrz na nich, Isylio! Te nedzne robaki zwane ludźmi nie są godne, by trzymać te ziemie na własność! Gdyby nie zagrożenie od strony demonów, dawno byśmy trzymali cały kontynent w żelaznym uścisku elfickiej władzy. A musimy patrzeć, jak te ochydne abominacje stworzenia rozpychają się łokciami i zastrzegają prawa do naszej własności
Dziewczyna zeszła powoli z łoża i podeszła do władcy od tyłu. Oplotła jego szyję swoimi rękoma, po czym przytuliwszy swoją głowę do jego, zaczęła mówić cichym, kojącym głosem:
-Ten świat jeszcze kiedyś będzie klękał do Twych stóp, Panie. Jeszcze kiedyś, każda rasa będzie podległa Królestwu Elfów. Kiedyś, będziesz dzierżył niepodzielną władzę w swych dłoniach, jako jedyny suzeren i protektor tych ziem. Ale nawet groźny wilk, nigdy nie pracuje sam. Zawsze są inne wilki, które muszą zając uwagę zwierzyny, a wtedy ten ostatni, najsilniejszy, wbija swe kły w nic nie świadomą ofiarę i zaczyna się uczta... Wróżę Ci wielkie sukcesy, Królu. Przyszłe pokolenia będą drżały na słowa: Elwan, Król i Protektor Oriadoru
Dziewczyna pocałowała władcę w policzek, po czym sama udała się w stronę misy. Zaczęła obmywać twarz. Wtedy Elwan zapatrzył się w dal. Patrzył na mury zamku, na których co drugi gwardzista Asyrianów spał, grał w karty, albo załatwiał potrzebę do fosy. Dalej patrzył na lasy iglaste, czule otulające każdy skrawek najbliższej ziemii. Dalej, wznosiły się dumnie, lecz już prawie niewidocznie korony wielkich dębów, zwanych przez elfy Si'ar El - Złote Drzewa. W istocie, światło padało na nie tak, że kora wydawała się ze złota, a liście - ze srebra. Dalej już nic nie było widać, ale efl wiedział, co tam było - Tiris Tala, dumna stolica Królestwa Elfów. Duma przodków, pierwszych elfów, które się tu osiedliły po Stworzeniu
Isylia, nieco zakłopotana, zadała pytanie:
-Panie... Nie wierzę, aby chodziło tylko i wyłącznie o problemy z alkoholem słynnego Wilka.... Czy mogę wiedzieć, co powoduje to wzburzenie?
Elwan wpatrzony w dal zaczął opowiadac:
-Kiedy pareset lat temu demony przybyły do tego wymiaru, Teohinus Asyrian, wtedy król ludzi, podjął się dowodzenia przymierzem, które miało odeprzec atak. Przy pomocy świeżo założonej Inkwizycji wypędził demony i zapieczętował
-Jaki to ma związek z twoją niechęcią?
-Mój ojciec, ówczesny król elfów, Ellirion, w zamian za bezpieczeństwo, a także jako dowód oddania sprawie, złożył hołd lenny Teohinusowi, a warunki hołdu przetrwały nawet rozpad Królestwa. Więc mam układ: wolna ręka i prawa do korony wzamian za wsparcie polityczne i militarne dla Asyrianów
-Nie wystarczy bunt? Królestwo jest większe od wszystkich Marchii razem wziętych
-Duża częśc państwa zajmują lasy, nie ma stamtąd naboru. Do tego Asyrianowie są potęga, zarówno militarną jak i polityczną. Są wszak królewską krwią. Helgejowie to mały ród, słynie jedynie z win, Marsleyowie wkrótce wygasną. Stary lord Vansor ma tylko córkę, a jest już niemłody. Gdyby Asyrianowie rzucili hasło ataku na nas, byłby to definitywny koniec potęgi elfów
-Rozumiem, Panie...
Zrobiła parę kroków w stronę innego mebla, na którym leżały jej ubrania i nachyliła się do nich z zamiarem podniesienia. Wtedy, poczuła na pośladkach ręce króla, poruszające się raz niżej, raz wyżej. Uśmiechnieta dziewczyna powiedziała:
-Panie, przeciez przed chwilą skończyliśmy.... -wtedy krzyknęła. Król zaczął poruszać biodrami w przód i tył. Po chwili, obrócił dziewczynę, złapał za pośladki i zapytał:
-Jestem Twoim imperatorem?
-Tak, Panie - powiedziała dziewczyna i zaczęła całować go po policzkach. Król zapytał ponownie, chwytając uda dziewczyny i sadzając ją na meblu:
-Czy jestem Twoim jedynym władcą?
-Tak, Panie - podniosła głowę, zamykając przy tym oczy. Król znów zaczął poruszać biodrami. Dziewczyna zaczęła jęczeć w rozkoszy. Położyła mu głowę na ramieniu, po czym król zadał ostatnie pytanie:
-Czy mnie kochasz, Isylio?
-Tak.... Ojcze.....
****
Gorish siedział jak zwykle na bagnach. Wpatrywał się spokojnie w nieciekawą dla ludzkiego oka, ale niezwykłą dla orka florę i faunę bagien. Na przelatujące raz po raz ważki, na ropuchy wydające donośny dźwięk wśród tataraku, na nartniki przemieszczające się z zabójczą prędkością po tafli niezbyt przyjemnej bagiennej cieczy.
Usłyszał za sobą kroki. Na szczęście nie był to żaden z wojowników, których ostatnimi czasy miał dosyć. Kroki były lekkie, ledwo słyszalne, nie było słychać dźwięków metalu. Gorish odwrócił się. Stał tam wysoki, mocno umięśniony ork. Na jego głowie znajdował się kaptur z wilczej głowy, którego łapy zwisały z ramion na klatce piersiowej. Od pasa w dół miał długą szatę, przy której poprzdękiwały dźwiękiem drewna różnorakie amulety. Gorish nic nie powiedział. Wiedział, ze szaman powie pierwszy. Nie mylił się.
-Tu Cię znalazłem, Gorishu!
-Arcyszamanie Net-Rataku...
-Nie wstawaj - powstrzymał go, wyciągając dłoń. Gorish ponownie usiadł, przyglądając się naturze. Szaman przysiadł się do niego, obejrzał Gorisha.
Był to ork niezwykłej postury, nawet jak na przedstawiciela tej rady. Nosił na sobie futrzaną kamizelę i spodnie, wszystko w kolorze brązu. Na kamizelę narzucony był żelazny napierśnik, dość niedbale zawiązany. Nad prawym ramieniem wystawał wielki, słabo dopasowany naramiennik, a za plecami widać było rękojeść bojowego dwustronnego topora
-Chciałem Cię znaleźć, ponieważ wszyscy szykują się do nieuniknionego najazdu na ziemie ludzi...
-Atak jest bezsensowny, sto razy to mówiłem! Jesteśmy za mało mobilni, wbrew temu, co mówimy. Przemarsz naszych wojsk zajmie zbyt długo, by zmobilizować się na tyle szybko...
-Dobrze wiesz... - przerwał mu szaman-... że dla wielu to sprawa honoru. Przypomnij sobie, ilu z nas było uciskanych w niewoli ludzi, zanim nasz wybawiciel, Garr-Osh, podjął bunt przeciw poganiaczom, zanim przenieśliśmy się na te ziemie, by spokojnie egzystować, zanim odzyskaliśmy wolność, staliśmy się Klanem
-Pamiętam dobrze tę historię, Szamanie, wpajano mi wielokrotnie, że honor dla orka to rzecz ważna... Po prostu nie widzę sensu, aby zaczynać wojnę, na której wygranie szanse są małe... Honor nie jest potrzebny trupom
Szaman milczał. Zaczął wpartywać się w smutne wierzby rosnące na bagnie. Zaczynało już się ściemniać, pierwsze świetliki zaczęły migotać nad taflą i zataczać okręgi, niosąc za sobą promieniste łuny. Orkowie doceniali wytwory Ojca Życie
-Nie jest potrzebny trupom...- podjął po chwili szaman, dalej patrząc na taniec świetlików- Zgodzę się.... Ale zadam Ci pytanie: jak myślisz, ile potrwa dobra wola ludzi? Jak długo zajmie im to, aby naradzić się w kwestii nakreślenia nowych map? Zaznaczenia swojej dominacji na tym świecie? Ludzi, drogi Gorishu, to istoty materii: dla nich wartość wyznacza to, co można wymierzyć, obliczyć, wykreślić.... My, orkowie, jesteśmy istotami duszy: dla nas wartość wyznaczają honor i wolność, a ich nie da się wymierzyć ludzkimi jednostkami. Stąd właśnie bierze się ten konflikt: z różnicy natury. Bo człowiek woli żyć dla swojego bogactwa, a ork umrzeć dla swojej wolności
Nastała długa cisza. Gorish nie okazywał emocji, jego twarz była jak rytualna orkijska maska Vun'tu. Zmrok nastał, świetliki wpadły w taneczny amok, rozświetlając złocistymi łunami całą okolicę. Wirowały, wznosiły się, opadały, cięły powietrze niczym topory. Gorish, w przeciwieństwie do innych orków, które szanowały naturę, wybitnie ją kochał. Zarówno podziwiać, jak i bronić przed niszczycielstwem
Szaman wstał. Patrzył chwilę na taniec owadów, po czym odwrócił się do siedzącego Gorisha i zaczął mówić:
-Gorishu, Synu Klanu, Ostatni z Wak-Nashou, masz dobre serce, co w naszej rasie niestety odchodzi w niepamięć. Szerz dobro dla innych, ale nie zapominaj, że jesteś orkiem. Honor i Wolność, mój przyjacielu.
Ork powstał, popatrzył na szamana, po czym rzucił mu się w objęcia. Szaman nie protestował, znał wszak ojca Gorisha, tragicznie zabitego podczas Dnia Wyzwolenia. Podobno zachlastano go lamiami w takim sposób, że nie dało się znaleźć niezakrwawionego miejsca.
Gorish powiedział po cichu:
-Net-Rataku, byłeś mi jak ojciec, kiedy swojego tragicznie straciłem.... Szanuję Twoje zdanie i to co mówisz... Ale dobrze wiesz, że....
-...Że się ze mną nie zgadzasz? Wiem. To nieistotne, Gorishu. Po prostu wypełnij swoje zobowiązanie co do Klanu, nie zawiedź swoich braci, bo oni nie zawiedliby Ciebie
Wyszli z uścisku. Szaman ukłonił się lekko przed nim, wojownik odpowiedział tym samym. Szaman odszedł, po cichu, powoli, napawając się czarem tej nocy. Gorish odprowadził go wzrokiem. Kiedy szaman zniknął wśród namiotów i budynków różnej użyteczności, ork ostatni raz zerknął na taniec świetlików. Były ich setki, jeśli nie tysiące. Tańczył, tworząd rozmaite kształty. Przez chwilę Gorishowi się wydawało, że utworzyły konkretny kształt: orła, wzbijającego się do lotu. Nie przejął się tym nadto. Byli w okolicy Kłów Wegara, miejsca bijącego silną magią Przodków... Takie rzeczy był normalne, zwłaszcza przed bitwami
Rozdział 2
Wśród pięknie oświetlonych drzew elfickich lasów dało się słyszeć lutnię. Grał ktoś wprawiony w tej sztuce, dźwięki wychodziły bez zawahania i jakiejkolwiek przerwy.
Dźwięki tworzył młody elf siedzący pod rozłożystym dębem. Długie, jasne włosy spływały po jego granatowym kubraku z guzami na ramionach kaskadami. Lutnię trzymał opartą o udo, pobrzdękiwał na niej swoimi smukłymi palcami różne melodie - raz smutne, raz wesołe. Po chwili przestał grać cokolwiek, zamyślił się, próbował patrzeć w korony drzew, jednak przeszkadzał mu kapelusz, który był noszony raczej na modłę ludzką niż elficką. Dlatego elfy nie akceptowały Marywila. Jako jeden z nielicznych był za koegzystencją, a bezsennsowny przelew krwi o kształt małżowiny uważał za równie głupi, jak wybryki młodych chłopców, którzy pragną zaimponować równie młodym dziewczętom. Często łamiąc przy tym kość. Lub kilka
Usłyszał szelest wśród krzewów po jego lewej. Obrócił się w tamtą stronę, ukazując swe oczy: wielkie i kryształowo niebieskie. Nie dało się z nich poznać aktualnego stanu elfa, jego oczy wyglądały na szkliste, co sugerowało przerażenie. Wyraz twarzy jednak miał pewien.
Z zarośli wyszła wysoka kobieta, ubrana w szatę bez rękawów z jeleniej skóry. Nosiła długie buty do kolan, uda miała nagie. W ręku trzymała kostur, którym się podpierała. Z postury i budowy ciała nie wyglądało, aby była w podeszłym wieku. Spod kaptura z jeleniej głowy widać było wielkie, zielone oczy i warkocze długich czarnych włosów. Kobieta, a właściwie dziewczyna była elfką. Druidką, warto dodać, jak każda elfka czarowała urodą. Swego czasu Marywil napisał balladę o pięknej elfce, co w sercu miała tylko ametyst. Elfy odebrały go jako akt agresji wobec rasy, do tej pory nikt mu tego nie wybaczył.
Druidka podeszła, stanęła nad siedzącym Marywilem, po czym powiedziała:
-Chwała Panu Życia, bracie!
-Chwała niech Jej będzie - odpowiedział Marywil. Uspokojony zaczął dostrajać lutnię i składać w głowie rymy
-Co sprowadza do Ill'Higasa, Świętego Dębu?
-Ten dąb także jest święty? Cóż za dziwna zależność, zaprawdę... - pozwolił sobie na uwagę Marywil, wpatrując się w dąb o który się opierał -A sprowadza mnie tu sprawa bardziej prozaiczna niż modlitwa, albowiem szukam weny, piękna pani
Druidka uśmiechnęła się. Spojrzała na lutnię, po czym rzekła:
-Weny szukasz, bracie... Bard, jak przypuszczam?
Marywil przytaknął. Druidka wypuściła kostur, usiadła na trawie, po czym powiedziała:
-Codzienność lasu, choć piękna, może wprawić w rutynę.... Zagraj coś, bracie
Marywil uśmiechnął się, zdjął kapelusz, po czym włożył go z powrotem. Musnął wszystkie struny, po czym zaczął grać... I śpiewać...
Gdybyż moje serce, zagrać potrafiło
Gdybyż moja dusza, mogła śpiewać w dal
Gdybys widzieć mogła, co mi się przyśniło
Gdybyś ze mną czuła, słodki dotyk fal
Zagrał znów główną linię melodyjną, po czym znów zaczął:
Gdy Cię zobaczyłem, serce me zagrało
Gdy Cię zobaczyłem, dusza pieśń swą niesie
Tylko na Cię spojrzeć, dla mych oczu mało
Może ust spotkanie, moc bóstwa przyniesie
Znów zagrał główną linię melodyjną, po czym odłożył instrument na uda i uśmiechnął się do druidki. Odwzajemniła uśmiech, po czym powiedziała:
-Grasz niczym sami bogowie
Marywil uśmiechnął się raz jeszcze, zdjął kapelusz, po czym powiedział:
-To, droga Pani, lata niezmiernie ciężkich ćwiczeń pod okiem Mistrza Marhaiza. Mistrz, musi panienka to wiedziec, nie żałował na mnie rózgi, lał mnie, ilekroć pomyliłem się w którejś z nut, lub zaśpiewałem w złej tonacji. Do tej pory, kiedy pomylę się podczas występu, oczy same się zamykają, jakby czekając na bat
-Występuje mistrz publicznie? W przerwie od służby Panu Życia muszę się wybrać. A właśnie, jaka jest mistrza godność?
Marywil zaśmiał się szczerze, po czym zdjął kapelusik, skłonił się na tyle, na ile pozwalała mu pozycja, po czym rzekł:
-Panienka raczy wybaczyć mój brak wychowania. Jestem Marywil, bard i poeta. Jak panienki miano, jeśli można wiedzieć?
-Można. Jestem Idillia-uśmiechnęła się zalotnie. Marywil dziękował wszystkim znanym sobie bóstwom, że druidki ze wszystkich kapłanek jakie istniały, nie obowiązywał celibat. Idillia była kobietą bardzo urodziwą, nawet jak na elfkę. Zwłaszcza jej błyszczące w słońcu oczy. Jak u łani.
Marywil chwycił delikatnie dłoń druidki, po czym ją ucałował. Idillia zarumieniła się. Marywil wrócił do pobrzdękiwania na lutni różnych akordów. Druidka wstała i rzekła:
-Chciałabym posłuchać dłużej pięknych ballad mistrza, ale muszę spieszyć. Wojsko już pewnie czeka...
-Wojsko?-Zaciekawił się Marywil. Druidka spojrzała na niego z góry, po czym rzekła:
-Król Ellwan przed paroma tygodniami wyruszył do zamku Asyrianów na Wielką Radę. Miał wrócić tutaj po wojsko, jednak młody Asyrian zwany Wilkiem zaprezentował swój plan, który rada przyjęła
-Ten słynny Ludoryk zwany Wilkiem? No proszę... A gdzie zbrojnych prowadzi droga?-Marywil wstał, zaczął zgarniać źdźbła trawy ze swojego kubraka
Druidka spojrzała na niego zdziwiona. Marywil nie wierzył w to, ze można się zakochać od pierwszego wejrzenia, ale gdyby sądził inaczej, oczy druidki postawiłby za podręcznikowy przykład takiego zjawiska. Pod ich wpływem Marywil przestawał wiedzieć, co ma mówić, a zwykle był wygadany aż nadto
-Mistrz wyrusza wraz z wojskiem?-zapytała
-Cóż bardziej wzniosłego i pięknego nad widok szarżującego na wroga wojska? Blask pancerzy, błysk oręża, proporce powiewają na wietrze niczym orle skrzydła, a triumfalny krzyk sieje we wrogich sercach chaos... Równie piękny jest tylko pełny stół po długiej podróży, pełna flaszka najlepszej żytniej, naga kobieta w łóżku i obita morda komornika królewskiego... Prowadź, piękna druidko, chcę opisać ich bohaterskie czyny w balladzie...
Druidka uśmiechnęła się. Marywil szedł z nią ramię w ramię. Idillia nie wydawała się zmartwiona nowym towarzyszem, wręcz przeciwnie, cały czas uśmiechała się do niego zalotnie, a także starała się cały czas podtrzymywać rozmowę. Marywil nie miał nic przeciwko, rozmowa z Idillią była dla niego przyjemnością.
Słupy świetlne biły spomiędzy koron drzew. Druidka i bard szli razem. Ona bardzo szybko, kręcac biodrami to w lewo, to w prawo i podpierając się kosturem. On, lewą ręką trzymał pas od lutni, prawą mahał najdalej jak mógł. Nogi stawiał daleko, zawsze je prostując przy postawieniu kroku. Marywil wiedział, z czym wiąże się wojna, widział niejedną. Wojna zawsze sprowadzała się do tego samego: przegranych dziobały kruki, wygrani pili piwo, by następnie to piwo wydalić na ciała przegranych. Widział stosy trupów, mężczyzn, kobiet i dzieci. Widział powieszonych żołnierzy i gwałcone sanitariuszki przeciwnej armii. Wiedział, że w bitwach i wojnach nie ma nic poetyckiego. Ale tego wymagał jego zawód: miał ubierać szarą codzienność w królewskie szaty
Niebawem wyszli z lasu. Zbrojni śmierdzieli uryną i alkoholem. W tle słychać było "Żołnierską piosenkę"
****
Ludoryk nie spał całą noc. I nie chodziło bynajmniej o piękną córkę Vansora leżącą obok. Ciągle zastanawiał sie nad słowami... Słowami Elwana, Harnufa, Sarona i... Esegara, swojego ojca. Myślał o tym, że może się okazać, iż nie podoła, że skazał tych wszystkich ludzi na śmierć, odbierze mężów swoim dzieciom i żonom przez taktyczny błąd, słabe poinformowanie i rozpoznanie.
Wstał. Lepiej mu się myślało, kiedy chodził. Podszedł do dużego okna po prawej stronie łoża. Szedł cicho, próbując nie obudzić śpiącej piękności... Leiris, córka Vansora była piękną dziewczyną. Długie, czarne włosy spływały po jej nagim, kształtnym gdzie trzeba ciele jak potoki górskich wód. Jej twarz była piękna, zwłaszcza zamknięte teraz oczy... Ile by dał, żeby móc je teraz zobaczyć.
Stanął w oknie, przyglądając się widokowi, który z niego miał: wysokich murów, za którymi był las... Za lasami, daleko, wznosiły się Przyczółki... A dalej, ziemie orków. Te, o które bój mieli stoczyć niedługo... Wszystko próżność, pomyślał Ludoryk, wszystko opiera się na ludzkiej chciwości. Ta ziemia nie jest im potrzebna, ani minerałów, drzewa tylko na bagnach, a orkowie jako naród nie są bogaci... Chodzi o przesunięcie granic, o samą wiedzę, że to ludzie dominują, nie orkowie, bo dla człowieka wszystko co odmienne jest złe. Ale nie dla Ludoryka. Ludoryk rozumie koegzystencję, mus współpracy w obliczu powrotu tych, którzy współpracować nie zechcą.
Usiadł. Jednak wolał siedzieć. Znów zaczął intensywnie myśleć.
Sojusz jest nietrwały, pomyślał. Elfy to rasa z tradycją, mus współpracy z ludźmi napawa koszernych nie tyle strachem, co wręcz obrzydzeniem. Elfy są długowieczne, widziały śmierć wielu naszych królów, lordów, baronów, czy innych, którzy uważali sie za nieśmiertelnych. Ludoryk wiedział, że Sojusz jest im potrzebny tylko na czas obrony Przyczółków, potem rozwiązą pakt, a kiedy zagrożenie wróci, znów go zawiążą. Bo tak to już jest. Elfy poradzą sobie bez nas, my bez elfów nie. One po prostu wolą, aby to nasza ziemia ucierpiała, niż ich lasy
Znów wstał. Podszedł do stołu, na którym stał dzban z winem. Nalał do kielicha i napił się. Cholera, nie powinienem dawać ojcu pretekstu do nazywania mnie pijakiem. Z drugiej zaś strony, jebał go pies, pomyślał Ludoryk, po czym wypił kilka dużych łyków z samego dzbana. Odstawił go i otarł twarz.
Zaczął chodzić. Ciągle pamiętał swój sen.. Sen, w którym Saron nie żyje, a tajemnicza postać wciąga go w otchłań. Postać ze snu to z pewnością był nekromanta. Jakie to z resztą ma znaczenie, pomyślał Ludoryk, w końcu to sen.
Matka. Matka zawsze wierzyła w sny. Wierzyła, ze to bogowie je zsyłają, aby ostrzec naznaczonych przed jakimś zagrożeniem. Czy sen miał się sprawdzić, czy nie, warto było uważać na Sarona. Pod naciskami ojca dostał własną chorągiew pod dowódctwo, był w tych sprawach nieobeznany, mogło się stać cokolwiek. Nie przeżyłby straty brata... nie po raz kolejny
Szybko z letargu wyrwały go pierwsze promienie słońca przebijające się przez okno. Spojrzał wtedy znowu na Leiris i zastanowił się chwilę nad tym, co go spotka po wojnie: chwała zwycięzcy, czy wstyd przegranego....
****
Ludoryk wyszedł w pełnym uzbrojeniu. Ceremonialnie stanął przed członkami Rady, aby ślubować oddanie sprawie i to, że będzie walczył o wolność do końca. Rutyna takich wypraw.
Ojciec nie zaszczycił dowódcy żadnym słowem. Lord Vansor kazał mu uważać, Ylara pobłogosławiła i życzyła sukcesu. Uśmiechnęła się zalotnie, po czym odeszła. Miała zostać w zamku, aż Ellwan powróci. Oczywistym było, że Ellwan pojedzie. Mimo, że na prowadzeniu wojsk się nie znał, a na walce znał się jeszcze mniej, zawsze jechał. Szukał dobrej sławy. Ludoryk był człowiekiem obytym, wiedział, że Ellwan nie powinien liczyć na zbyt wiele.
Harnuf wsiadł na swojego konia. Co dziwne, nie był to kuc, tylko wielki, bojowy koń. Harnuf, jak każdy krasnolud, który chciał jechać konno miał zamontowane specjalne siodło, podobne do tego dla dzieci. Tylko znoszące większy ciężar. Dużo większy.
Krasnolud podjechał do Ludoryka. Ubrany był w zbroję świecącą się granatem i srebrem, na głowie miał rogaty hełm z nosalem. Przy siodle oczywiście nieśmiertelny już młot.
Młody Asyrian poczuł na ramieniu małą, krzepką dłoń krasnoluda. Stresował sie. Ciągle nie wiedział, czy dobrze zrobił, może to Rada miała rację, a on się mylił? Nie mógł tego wiedzieć. Jeszcze nie. A bardzo by chciał
-Nie bój się chłopcze, pokieruj swych ludzi, daj sygnał do wymarszu - krasnolud uśmiechnął się. Ludoryk także próbował, ale było widać jego stres. Krasnolud nie zniechęcił się tym, dalej raźno trzymał się przy Asyrianie.
Ludoryk wyjął miecz i szybko odwrócił się na koniu. Jego zbroja w kolorze szkarłatu i złota zaświeciła leniwie w promieniach słonecznych. Poranek był paskudny, oby nie padało.
Podniósł oręż wysoko, po czym krzyknął:
-Wymarsz!
Wojsko ruszyło. On stał razem z Harnufem, odczekał, aż będzie w środku i dopiero wtedy ruszył. Razem z Harnufem. I Saronem.
Trzymały go ciągłe wątpliwości. Wątpliwości, czy podjął dobrą decyzję. Spojrzał z tęsknotą na rodowy zamek. Zamek pełen bólu i zachwytów, miłości i nienawiści, na zamek, który trzymał jego dobre, jak i złe wspomnienia. Zamek, którego nienawidził, który przypominał mu o matce i zmarłym bracie, który ciągle pulsował pogardliwymi słowami ojca i który nosił piętno jego nałogu. A jednak kiedy widział oddalający się mur, uderzyła go tęksnota. Był to jego dom, nieważne, jakie wspomnienia się z nim wiązały...
****
Ponury brzask został przerwany przez marsz armii. Nad żołdactwem i rycerstwem powiewały różne chorągwie: elfie i krasnoludzkie, Masleyów i Helgejów, kompanii zaciężnych oraz cechów. I Asyrianów.
Koń rył kopytami kruchą skałę. Stali tak długo, tylko przyglądając się przejazdowi. Jego koń był zaniedbany i czarny jak noc. On, jak zwykle, w swojej poszarpanej czarnej szacie z kapturem. Tym razem jednak dzierżył w rękach coś w rodzaju kosturu, choć trafniejszym porównaniem mogła być kosa, gdyż z tyłu przedmiotu, na samej górze wystawało zagięte w dół ostrze.
Sam kostur był dość imponujący, około dwóch metrów, czarny z zielonymi klejnotami. Na szczycie, tam gdzie kończyło się ostrze, była mała czaszka z kapturem. Czaszka miała oczy wysadzane ciemnymi szmaragdami.
Postać przesunęła dłonią parę razy po podbródku, po czym gwałtownie odwróciła się w bok. Chwilę tak została, po chwili spojrzała znów na armię. Jej widok przykuł Ludoryk, jadący nie na czele, a gdzieś w środku, obok swojego brata, który trzymał chorągiew. Postać powiedziała:
-O tak, tak, zdecydowanie poznaję młodych Asyrianów. Myślę, że nasz plan nie będzie prosty do zrealizowania...
Przestał mówić, jakby nasłuchując odpowiedzi. Po chwili znowu odrzekł:
-O Pani ma, to genialne! Dziw mnie bierze, że to mnie wyznaczyłaś na wykonawcę swojego planu...
Znów przerwał gwałtownie. Po chwili skłonił się w siodle i powiedział:
-Jestem tylko sługą. Będzie, jak każesz
Zrobił efektowną pauzę, by po chwili powiedzieć z nienawiścią:
-Asyrianowie zginą
Znowu przyjrzał się dwóm Asyrianom, tym razem w jego wzroku widać było gniew... ale i pewnego rodzaju satysfakcję
****
Kurz unosił się spod końskich kopyt tumanami. Trakt był suchy, zieleni wokół niewiele a jesienne drzewa w ciepłych barwach leniwie poruszały koronami stojąc dumnie nad wąwozem
Na początku jechali lordowie i rycerze. Dumni i napuszeni jak pawie. Helgejowie i Marsleyowie oraz rody mniejsze pokroju Blackbirdów i Selgejów. Za nimi Asyrianowie i krasnoludy, w środku elfy i zaciężni, na końcu "odrzut": chłopstwo, kapłani, magowie, wozy z zaopatrzeniem oraz dziwkami, bardowie i wszystkie graty, które wiózł Ellwan.
Saron trzymał chorągiew Asyrianów, podniecony wizją bitwy. Krasnoludy piły i krzyczały, Ludoryk zaś jechał zamyślony. Stale przejmował się losem armii. Nie, nie armii, lecz losem Sarona. Świat mógł stanąc w ogniu, wszyscy mogli polec w boju, ale jego brat miał życ. Nie mógł pozwolic, by wszystko się powtórzyło.
Pogoda była straszna, niebo zdążyło zajśc szarymi chmurami. Na dodatek zaczął ciąc gruby deszcz i wiac wiatr. Krasnoludy jednak nie zdawały się wcale tym faktem przejęte, pijąc w najlepsze.
krasnoludy... Ludorykowi cały czas nie dawała spokoju dyskusja z Harnufem. Starał się byc powściągliwy i zdradzac jak najmniej, ale wyznanie związane ze śmiercią brata było zbyt osobiste i bolesne. Z drugiej jednak strony, nie miał na co liczyc ze strony rodziny. Ojciec traktował go jak najgorszego śmiecia już od lat. Saron próbował bronic brata przed ojcem, lecz był typem hulajduszy i kobieciarza. Retoryka nie była jego mocną stroną, w przeciwieństwie do Ludoryka. Ten bowiem, pod płaszczem samotnika, zawadiaki i zimnego typa skrywał duszę niezwykle wrażliwą na poezję, filozofię i naukę. Ludzie się go jednak bali, i wolał aby tak zostało.
-Myślisz?- Harnuf podjechał do niego niezauważalnie. Z jego hełmu ściekała woda wprost na obfitą brodę. Krasnolud zaklął
-Wygląda na to, że tak - odpowiedział Ludoryk
-O czym, jeśli można wiedziec?
-O mojej pierwszej bitwie. O ludziach, których byc może skazałem na śmierc. O ojcu, o wuju....
-Wuju? Zdaję się, że o nim nic nie słyszałem
- I wolałbym nic nie mówic. Delikatny temat
-Pojmuję - zreflektował się Harnuf i wziął parę łyków piwa z kufla. Otarł usta brzegiem ręki, w której trzymał kufel, wylewając trochę. Znowu zaklął. Po chwili dodał:
-Widzę Twoje troski, chłopcze. Uważasz, że dasz rade ocalic ich wszystkich?
-Na pewno bardzo bym chciał... - przyznał smętnie Ludoryk
-Uwierz staremu niedźwiedziowi, ze to niemożliwe. Możesz wydac komendę ataku, odwrotu, utrzymania pozycji bądź ostrzału, ale nie możesz ich zasłonic, gdy to ich ostrzelają. Nie dokonasz za nich szarży, ani nie zaniesiesz, gdy potrzebny będzie odwrót. Musisz dac z siebie wszystko, ale oni też...
-Ale to według mojego planu będzie przeprowadzona obrona. A kiedy oni polegną, odpowiedzialnośc za to spadnie na mnie
Harnuf napił się z kufla, otarł usta ręką, po czym zapytał:
-Znasz opowieśc o królu i alchemiku?
-Zdaje się, że nie - Ludoryk popatrzył na krasnoluda pytająco
-Król był skąpym chujem i bardzo szybko chciał pomnożyc swoje bogactwo. Zrabował jednak całe okoliczne złoto, a był miękka faja i bał się najeżdżac większych. Polecił więc alchemikowi, żeby zamienił gówno w złoto. Alchemik uprzedzał, że to szaleństwo i rzecz wielce nielogiczna. Król jednak nie chciał o tym słyszec. Sprowadził mu tony świńskiego gówna i nakazał pracę. Po czasie jednak ludzie zaczęli narzekac, że w grodzie, mówiąc delikatnie, jebie. Nazajutrz powiesił alchemika za brak efektów pracy.
Harnuf znowu wziął łyk piwa, otarł usta i po chwilowej pauzie, zapytał:
-Teraz rozumiesz? Nie można wziąc odpowiedzialności za innych, ale można nią kogoś obarczyc. W tym przypadku, robisz to sam.
Ludoryk chwilę pomyślał. Po chwili odpowiedział:
-Zrozumiałem. Dziękuję, Panie.
Harnuf odjechał na tyły, jednak zanim zniknął, zakrzyknął:
-I pamiętaj, chłopcze: jeśli znowu będziesz smęcił, nakopię Ci do dupy!
Ludoryk zaśmiał się szczerze. Deszcze przestał padac, a wiatr się
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz